Blue box (inaczej: bluescreen, greenscreen, chroma key) – technika obróbki obrazu, polegająca na zamianie tła o w miarę jednolitym kolorze (pierwotnie niebieskim, stąd nazwa) na dowolny obraz. Szeroko stosowana w telewizji (najczęściej podczas prezentacji prognozy pogody i w programach informacyjnych) oraz w filmie (do umieszczania aktorów w komputerowo generowanym środowisku). Kolor tła to zazwyczaj niebieski lub zielony, ponieważ są one uważane za najmniej podobne do koloru skóry i najrzadziej pojawiają się w kostiumach i rekwizytach.
Działanie
W cyfrowym nagraniu wideo kolor jest przedstawiany przez trzy liczby, oznaczające jasność składowych barw (RGB). Efekt blue box jest uzyskiwany poprzez proste porównanie wartości tych liczb w poszczególnych punktach w nagraniu z kolorem tła. Jeśli kolor się zgadza (dokładnie lub z pewną rozbieżnością), to w tym punkcie nagranie jest zastępowane przez alternatywne tło.
Osoba, która bierze udział w nagraniu z użyciem blue boksa, nie może mieć ubrań w podobnym kolorze, co tło, ponieważ zostaną one zastąpione przez alternatywny obraz. Nie może też trzymać przedmiotów w takim kolorze. Można to wykorzystać do zrobienia efektu niewidzialnej postaci, np. noszącej czapkę niewidkę.
Zastosowanie w telewizji
W niektórych telewizjach w Polsce (np. TVP, TVN Meteo) blue box służy do prezentowania prognozy pogody. Telewizja Publiczna w latach 1997–2002 wykorzystywała blue box do generowania obrazu newsroomu za plecami prezentera w Wiadomościach TVP, a także podczas remontu studia w październiku 2007 roku. Blue box był używany w latach 90. w Łódzkich Wiadomościach Dnia.
Po raz pierwszy efekty specjalne zostały zaprezentowane w filmach: „The Enchanted Drawing” (1900) oraz Podróż na księżyc (1902) przedstawiający podróż astronautów na satelitę. Modele gwiazd i planet były robione z gliny lub były kukłami. Dziś te efekty wyglądają raczej śmiesznie, ale wtedy robiły naprawdę wielkie wrażenie. Gdy do kin wszedł Zaginiony świat (1925) prasa ogłosiła: żywy dinozaur! Dopiero później twórcy wyjaśnili iż były to kukły dinozaurów. Udoskonalone modele sztucznych dinozaurów i na dodatek wielką małpę zaprezentowano w filmie King Kong (1933). Niesamowite wrażenie robiły też efekty specjalne z obrazów Mumia (1932) i Metropolis (1926).
Sztucznych modeli potworów, robotów i zjawisk nadprzyrodzonych nie zarzucono aż do lat 90. XX wieku, udoskonalano je jednak na potęgę. Absolutne miejsce w dziedzinie czołowych efektów ma czwarty epizod Gwiezdnych wojen (1977) George’a Lucasa nagrodzony sześcioma Oscarami. Niesamowite wrażenie robiła wejściowa scena poruszającego się po kosmosie statku kosmicznego. Do najbardziej przemyślnych efektów specjalnych przed nadejściem techniki komputerowej należą sceny narodzin młodego potwora z Obcy – ósmy pasażer Nostromo (1979) Ridleya Scotta (do klatki piersiowej Johna Hurta – filmowy Kane – przyczepiono sztuczny tułów ozdobiony odpadkami z rzeźni) i otwierania Arki Przymierza przez faszystów z Poszukiwaczy zaginionej Arki Stevena Spielberga (1981). Po krótkiej chwili zachwytu naziści giną zabici w malowniczy sposób przez rozgniewanego Boga. Gumowa głowa płk. Dietricha skurczyła się przez odpompowanie z niej powietrza, sztuczną głowę Belloqa wysadzono w powietrze, a głowę majora Tohta zbudowano z wosku i poddano działania gorącego powietrza.
Na początku lat 90. XX wieku świat oniemiał na widok techniki komputerowej. Modele i zjawiska nadprzyrodzone były tworzone przez komputery. Wciąż pozostawały one jednak luksusem dostępnym wyłącznie dla wysokobudżetowych superprodukcji jak Terminator 2: Dzień sądu Jamesa Camerona (1991) nagrodzony czterema oscarami, czy Park Jurajski Stevena Spielberga (1993) – trzy Oscary. Warto tu wspomnieć o Rolandzie Emmerichu twórcy tak efektownych obrazów jak Gwiezdne wrota (1994) czy Dzień niepodległości (1996).
Ogromny przełom w stosowaniu komputerowych efektów specjalnych nastąpił wraz z pojawieniem się na srebrnym ekranie filmu Matrix (1999) braci Wachowskich, wraz ze słynną sceną Matrix Bullet Time Fighting do której użyto nowatorskich technik nagrywania i przetwarzania obrazu. Prekursorami obecnie stosowanych efektów specjalnych, których prawdopodobnie nie da się już ulepszyć są Peter Jackson i Andy Serkis. Pierwszy z nich wyreżyserował cztery oszałamiające obrazy – trylogię Władcy pierścieni (2001-2003) i remake King Konga (2005). Filmy te zasłynęły dwiema stworzonymi komputerowo postaciami które nie tylko wyglądały jak żywe, ale i sprawiały wrażenie szczególnie żywych – gadzinopodobnym stworem Gollumem i tytułową olbrzymią małpą – King Kongiem. Ich ruchy i zachowania były sterowane przez Serkisa. Niewątpliwie wielki sukces w dziedzinie efektów specjalnych odniósł James Cameron, który wykreował sztucznie świat Pandory (w filmie Avatar).
Nie jestem filmowcem, krytykiem filmowym ani zapalonym kinomanem. Nie potrafię wymienić najlepszych filmów wszechczasów i więcej niż pięciu wybitnych reżyserów, których twórczość naprawdę poznałam. Nie znam życiorysów ulubionych aktorów i nie oglądam ulubionych filmów po dziesięć razy. Nie mam większego pojęcia o starym kinie, za to bez skrupułów stawiam na blockbustery. Nie jest mi głupio, gdy mówię, że nie oglądałam klasyków i że nie ogarniam czaru Allena, za to uwielbiam kiczowatość Tarantino. Nie lubię wypowiadać się na temat filmów, których nie widziałam i nie wstydzę się mówić źle o tych, które w opinii wybitnych krytyków i znawców są arcydziełami. Nienawidzę spoilerów i nie cierpię, gdy ktoś polecając mi film, opowiada go. Lubię oglądać filmy. Lubię się wzruszać, śmiać, przerażać, nie dowierzać. Lubię o filmach rozmawiać, i to bez umiaru. Mam duży apetyt na dobre kino.
Washington Wizards zakończyli serię pięciu porażek. Pokonali Brooklyn Nets 114:77, prowadząc od pierwszej do ostatniej akcji spotkania. Marcin Gortat zdobył 11 punktów i miał 8 zbiórek. – Szybko złapałem cztery faule i potem miałem już tylko... najlepsze miejsca w hali do oglądania spotkania – stwierdził polski środkowy. Nie da się ukryć, że od momentu, gdy nasz rodak zgarnął ponad pół miliona głosów w wyborach do Meczu Gwiazd ani razu nie zagrał jak na gwiazdę przystało...
– Powiedzieliśmy mu, żeby był bardziej agresywny w grze – mówił John Wall. – Będziemy mu podawać, ale nie powinien zachowywać się na boisku tak pasywnie. Sądzę, że Marcin za dużo myśli, za dużo kombinuje i nie jest sobą w starym stylu. Dlatego przekonywaliśmy go, żeby postawił na agresywność. Widzimy go, szukamy w naszych akcjach, bo wiemy, jak ważny jest dla drużyny. Nie zajdziemy tak daleko jak byśmy chcieli bez dobrze grającego Gortata – stwierdził lider Wizards. Te słowa w Polsce odczytano jako krytykę. Owszem, środkowy naszej reprezentacji w ostatnim czasie spisywał się poniżej oczekiwań, ale przekaz Walla nazwalibyśmy raczej „mocną mobilizacją”. Koledzy nie czepiają się Gortata, nie stracili wiary w niego, po prostu wiedzą, że Polaka stać na więcej niż pokazuje ostatnio...
„Gra tajemnic” jest dobrym filmem, ale pod jednym warunkiem: tylko jeśli wcześniej nie wie się nic o Alanie Turingu.
Na początku wojny brytyjski wywiad tworzy w Bletchley Park super zespół najwybitniejszych ścisłych umysłów w kraju. Ich zadaniem jest złamanie kodu niemieckiej maszyny szyfrującej Enigmy (przeczytaj o Polakach, którzy złamali kod Enigmy). Problem w tym, że naziści codziennie zmieniają jej ustawienia. Matematycy mają więc każdego dnia jedynie osiemnaście godzin na znalezienie jednej z setek milionów możliwych kombinacji. Na pomysł rozwiązania tego problemu wpada Alan Turing, niewątpliwie geniusz, ale przy tym antypatyczny introwertyk. Nic więc dziwnego, że wielu ludzi, w tym na najwyższym szczeblu, chętnie powitałoby jego niepowodzenie. A w dodatku Turing skrywa przed wszystkimi własną, groźną dla niego tajemnicę…
- Kim więc według pana jestem, człowiekiem czy maszyną? – pyta przesłuchującego go policjanta Turing w „Grze tajemnic”. Przy czym polski tytuł jest tu wyjątkowo niefortunny. W angielskiej wersji odwołuje się on do jednego z najsłynniejszych osiągnięć wybitnego matematyka, czyli tak zwanego testu Turinga , dzięki któremu możliwe jest odkrycie sztucznej inteligencji (w uproszczeniu: nastąpi to jeśli ludzki rozmówca, nie wiedząc z kim prowadzi konwersacje, nie będzie mógł wskazać wśród swoich interlokutorów tego, który faktycznie jest maszyną).