„Gra tajemnic” jest dobrym filmem, ale pod jednym warunkiem: tylko jeśli wcześniej nie wie się nic o Alanie Turingu.
Na początku wojny brytyjski wywiad tworzy w Bletchley Park super zespół najwybitniejszych ścisłych umysłów w kraju. Ich zadaniem jest złamanie kodu niemieckiej maszyny szyfrującej Enigmy (przeczytaj o Polakach, którzy złamali kod Enigmy). Problem w tym, że naziści codziennie zmieniają jej ustawienia. Matematycy mają więc każdego dnia jedynie osiemnaście godzin na znalezienie jednej z setek milionów możliwych kombinacji. Na pomysł rozwiązania tego problemu wpada Alan Turing, niewątpliwie geniusz, ale przy tym antypatyczny introwertyk. Nic więc dziwnego, że wielu ludzi, w tym na najwyższym szczeblu, chętnie powitałoby jego niepowodzenie. A w dodatku Turing skrywa przed wszystkimi własną, groźną dla niego tajemnicę…
- Kim więc według pana jestem, człowiekiem czy maszyną? – pyta przesłuchującego go policjanta Turing w „Grze tajemnic”. Przy czym polski tytuł jest tu wyjątkowo niefortunny. W angielskiej wersji odwołuje się on do jednego z najsłynniejszych osiągnięć wybitnego matematyka, czyli tak zwanego testu Turinga , dzięki któremu możliwe jest odkrycie sztucznej inteligencji (w uproszczeniu: nastąpi to jeśli ludzki rozmówca, nie wiedząc z kim prowadzi konwersacje, nie będzie mógł wskazać wśród swoich interlokutorów tego, który faktycznie jest maszyną).