Teoria wszystkiego, reż. James Marsh
Reżyseria: James Marsh
Scenariusz: Anthony McCarten
Scenariusz: Anthony McCarten
Na podstawie: książki autorstwa Jane Hawking „Travelling to Infinity: My Life with Stephen”
Zdjęcia: Benoît Delhomme
Muzyka: Jóhann Jóhannsson
Kraj: Wielka Brytania
Gatunek: Dramat, Biograficzny
Premiera: 07 września 2014 (Świat) 30 stycznia 2015 (Polska)
Obsada: Eddie Redmayne, Felicity Jones, Charlie Cox, David Thewlis, Maxine Peake, Harry Lloyd
Jeden z najwybitniejszych umysłów w historii, podziwiany przez kolegów z branży, ale również i wielu filmowców. Osoba Stephena Hawkinga nie raz pojawiała się przy okazji różnego rodzaju produkcji oscylujących wokół tematu fizyki. Jednakże James Marsh, twórca nagrodzonego Oscarem „Człowieka na linie”, postanowił przenieść na ekran nieco inne spojrzenie życia znakomitego uczonego, ze strony jego żony Jane. To właśnie jej książka opowiadająca o wielkiej miłości i trudach życia państwa Hawking stała się inspiracją dla scenariusza „Teorii wszystkiego”.
Jane i Stephen (Felicity Jones, Eddie Redmayne) poznali się na imprezie zapoznawczej na studiach. Ona rozpoczęła nauki humanistyczne, a on skupił się na kosmologii. Jednakże ich drogi na chwilę się rozeszły, aby w końcu spotkać się w najmniej oczekiwanym ku temu miejscu. Stają się nierozłączni, aż do chwili, gdy Stephen dowiaduje się o swojej chorobie. Lekarze nie pozostawiają złudzeń, postępujący zanik mięśni doprowadzi do całkowitego paraliżu ciała, zaburzenia funkcji oddychania oraz mowy. Jane nie daje za wygraną i staje się motywacją dla swojego ukochanego. Stephen bierze się w garść i choć lekarze dają mu jedynie dwa lata życia postanawia kontynuować swoją pracę naukową nad początkiem wszechświata, a także cieszyć się życiem u boku ukochanej.
Uwaga, uwaga! Oto nadchodzi filmowa wersja życia Stephena Hawkinga, ale nie do końca skupiająca się na nim samym. Cała opowieść, choć dotyczy samego naukowca, bardziej przychylna jest dla najsilniejszej kobiecej postaci- Jane Wilde. To jej emocje, jej życie, jej relacja ze Stephenem zostaje tutaj zaprezentowana, a jak najbardziej zdeterminowana przez postępującą chorobę ukochanego. Oczywistym staje się więc, że twórcy tego filmu posuną się do najbardziej oklepanych sztuczek, aby wzbudzić w widzu emocje. Nikt więc nie był zaskoczony, gdy zaczął wylewać łzy przy wszystkich ciężkich sytuacjach, przeciwko którym postawiony został Hawking, począwszy od gry w krykieta (ta rozpacz w oczach Jane!), przez rezygnację ze schodów, aż po wielką niemoc! Chwilami jest to tak bardzo przejmujące, że ciężko jest w ogóle patrzeć na te zmagania. Wtedy właśnie rodzi się wielki podziw nie tylko dla samego uczonego, który pokazał całemu światu siłę swojego charakteru i ducha walki, ale również i dla Jane... kobiety wytrwałej i zawziętej. Scenarzyści próbowali ułagodzić odrobinę ból całej opowieści. Wprowadzili do niej sporo humoru, co ukazało Stephena Hawkinga jako człowieka bardzo dowcipnego i to w ten najbardziej z inteligentnych sposobów.
Nie brak tutaj również swoistego uroku, bowiem początki związku naukowca i humanistki są niezwykle interesujące i czarujące w całej tej swojej nieporadności. Szkoda jedynie, że tak mało poświęca się tutaj uwagi samej pracy Hawkinga, który ostatecznie miał bardzo wielki wpływ na fizykę i jest wielkim wzorem do naśladowania dla wielu naukowców, nawet tych fikcyjnych, jak Sheldon Cooper. Powody takiego potoczenia się fabuły są raczej oczywiste, bo choć wiadomo, że nie każdy widz musi być biegły w kosmologii, a już na pewno nie dla każdego byłby to temat wielce fascynujący na wątek przewodni filmu. Nie należy również zapominać, że nie jest to opowieść Stephena – wtedy możliwa byłaby drzemka na seansie, ale Jane, która przełożyła wszelkie emocje w tę historię.
Obraz jest to bardzo elegancki, utrzymany w klimacie lat 60tych, a potem pięknie płynący rozwój kreacji, fryzur, który scenografowie oraz charakteryzatorzy oddali w każdym najmniejszym calu. Szkoda jedynie, że cały film jest skomponowany w sposób nie pomagający zorientować się w postępie czasu. Jego wyznacznikiem stają się tutaj narodziny kolejnych bobasów, kolejne etapy choroby, czy u końca zarysy zmarszczek. Dość frustrujące. Natomiast to ani warstwa wizualna, ani piękno ścieżki dźwiękowej napisanej przez Jóhanna Jóhannssona nie są tutaj najważniejsze.
Najważniejszy w całej historii jest Stephen Hawking, a tak naprawdę grający go Eddie Redmayne. Udowodnił już, że potrafi śpiewać, a także uwodzić, a teraz pokazuje całemu światu, że jest w stanie zagrać męczącą rolę niepełnosprawnego, ale przy tym genialnego naukowca. Kreacja z pewnością niełatwa, z którą Eddie poradził sobie genialnie. Nie tylko własnymi gestami, ale również mową, po prostu stał się Stephenem Hawkingiem i jestem święcie przekonana, że to właśnie on jest najmocniejszym kandydatem do otrzymania statuetki złotego Oscara. Prawda jest taka, że w pełni mu się należy. Zrobił coś niewiarygodnego! Przekonał mnie każdą minutą swojego progresu w tym filmie. Nie gorsza była również Felicity Jones, która z początku sprawiła, że Jane stała się bohaterką opowieści- niesamowicie silną kobietą wspierającą swojego męża z uporem, ale później szybko spadła z piedestału odrobinę zawodząc swoim zachowaniem. Nie mniej, kreacja bardzo dobra, świetnie dopasowana do Redmayne'a, ale czy oscarowa? Okaże się już wkrótce.
Internety rozpisywały się o tym, jak bardzo nudny jest ten film. Niewielu potrafi dostrzec w nim piękno i w pełni poczuć opowiadaną historię. „Teoria wszystkiego” świetnie łączy w sobie wątki choroby Stephena Hawkingiem wraz z jego naukowymi osiągnięciami. Nie brakuje w tym związku siły, wzruszeń i miłości. Pomimo trudnego tematu twórcy podążają za charakterem człowieka, który zainspirował ich do stworzenia tego filmu i nadali mu uroku oraz niebywałego poczucia humoru. Nie zanudza nas zbędnymi dygresjami o fizyce, nie bałamuci nas religijnymi przekonaniami, ale uderza w najczulsze struny, wzbudzając empatię, zmuszając do myślenia. Jest w tym coś pięknego, zaskakującego i tak bardzo intrygującego. W końcu rzadko zdarza się, aby jakiś film tak miażdżył nas emocjonalnie!